«Mój brat nie żyje».
Ostatni scenariusz Aleksieja Bałabanowa
W szpitalnej sali
było jasno.
Karina uśmiechała
się. Pod prześcieradłem zwracał uwagę jej ogromny brzuch.
Do sali wszedł
lekarz, trzymając w ręku zdjęcia.
— Będą
bliźniaki, — powiedział jakoś tak nienaturalnie wesoło. Trochę celowo.
Spojrzał na to, co
trzymał w ręce i podał Karinie.
— Chłopcy, —
powiedział.
Karina nadal się
uśmiechała, ale zdjęć nie wzięła.
— Wiem. Wania i
Pietia, — powiedziała.
× × ×
Lekarz wyszedł z
sali, przeszedł przez korytarz, na którym siedział dobrze ubrany mężczyzna w
średnim wieku i młoda kobieta.
— Czy mogę? —
zapytał mężczyzna oddalającego się lekarza.
— А tak, oczywiście,
proszę niech Pan wejdzie. Tylko nie na długo.
Mężczyzna wstał i
wszedł do szpitalnej sali. Kobieta weszła za nim.
Karina uśmiechała
się.
— Wania i
Pietia, — powiedziała.
Mężczyzna nic nie
powiedział.
× × ×
Karina krzyczała.
— Przyj, przyj, —
powtarzała akuszerka.
Przez korytarz
przeszedł lekarz. Mężczyzna siedział tam gdzie wcześniej. Kobieta nerwowo
podniosła się.
— Proszę się
nie denerwować, wszystko idzie dobrze, — powiedział do nich lekarz
przechodząc i wszedł do sali.
Mężczyzna również
się denerwował.
— No i jak? —
zapytał lekarz, wchodząc na salę.
— Pierwszy
idzie, — odpowiedziała akuszerka.
Karina krzyczała.
Pojawił się
pierworodny. Akuszerka przyjęła jego poród.
— Martwy, —
powiedziała bez zdumienia i przekazała ciało lekarzowi.
— Nie ma oczu, —
nerwowo i prawie z przestrachem powiedział lekarz.
Zamiast oczu
chłopiec miał dwie czarne dziurki.
— Drugi idzie, —
krzyknęła akuszerka.
Lekarz odebrał go
sam.
Chłopiec miał dwie
pary oczu. Krzyczał.
Karina przestała
krzyczeć.
— Wiedziałem, —
powiedział lekarz.
Przeciągnął ręką nad
białymi oczami noworodka.
— Nie widzi, —
powiedział i podał noworodka akuszerce.
× × ×
Lekarz przeszedł
przez korytarz. Mężczyzna i kobieta siedzieli na swoich miejscach.
× × ×
Mężczyzna stał przy
łóżku Kariny. Płakała, przyciskając do piersi czterookie dziecko.
— Trzeba go
oddać do przytułku dla potworów, — powiedział mężczyzna.
— Nie, — płacząc
zakrzyczała Karina, tuląc chłopca do siebie.
— To wybieraj: albo
ja, albo on. Nie potrzebuję takiego spadkobiercy.
— Nikomu go nie
oddam, — histerycznie krzyknęła Karina.
— No więc tak… Zostawię
wam mieszkanie i pięćset tysięcy euro. Żyjcie sobie na świecie, — spokojnie
powiedział mężczyzna i wyszedł z sali.
— Sasza! —
krzyknęła Karina.
Do sali weszła
kobieta.
— Tania, —
cicho powiedziała Karina…
× × ×
Rzeką płynęła kra.
MÓJ BRAT NIE ŻYJE
Upłynęło osiemnaście lat.
Wania żył w głowie Pieti. Jego oczy widziały.
«Cerkiewni, — powiadam, —
również w niebo patrzą nie z wiarą, lecz we „Wrota Arystotelesa” patrzą, —
czytał Wania, — i szlak morski podług gwiazdy pogańskiego boga Ramfana
wytyczają. I tobie z nimi zachciało się mieć punkty styczne? A Lefonty
odpowiada…»
— Przewróć
stronę, — poprosił Wania.
Pietia przewrócił
stronę. Siedział przy stole z otwartą książką i słuchał głosu Wani.
«Bajki opowiadasz,
wujek: żadnego boga Ramfana nie było i nie ma, a powstało wszystko dzięki
jednej mądrości.
Z tego wszystkiego
jeszcze bardziej zgłupiałem i mówię:
— Cerkiewni
kawę piją.
— Ale
nieszczęście, — odpowiada Lefonty. — Ziarno kawy jako dar królowi
Dawidowi było przyniesione.
Już sam w ogóle nie wiem
co powiedzieć, więc mu bąknąłem:
— Cerkiewni, —
mówię, — zające jedzą, a zając brudny jest.
— Nie brudź, —
mówi, — tego co przez Boga stworzone jest, to grzech.
— Jak, — mówię, —
nie brudzić zająca, kiedy on brudny jest, kiedy on jak osioł jest i ma
charakter babochłopa, a w dodatku powoduje, że w człowieku krew staje się
melancholiczna i gęstnieje».
— Dobra,
wystarczy. Zmęczyłem się jakoś, — powiedział Pietia.
— Zaznacz
zakładką, — poprosił Wania.
Pietia włożył
zakładkę i zamknął książkę z nadrukiem «N. S. Leskow».
— Przyszła
ciocia Tania — powiedział Pietia.
Jego oczy pokrywała biała
błona. Włosy miał długie.
— Skąd wiesz, że
to ona? — zapytał Wania.
— A co, nie
wiesz, że kroki słyszę? — zapytał Pietia.
Mieszkanie było duże.
— Cześć, Pietia! —
powiedziała ciotka, wchodząc do pokoju.
— Ciociu,
posprzątaj proszę i nagotuj zupy, — poprosił Pietia.
Ciocia Tania wyszła.
— Chodź
pójdziemy do mamy, — powiedział Wania.
— Chodź, —
odpowiedział Pietia.
Pietia wstał i
założył czarne okulary.
— Nie zapomnij
o moich okularach, — powiedział Wania.
Pietia wziął
fragment ciemnego szkła i przykrył nim oczy Wani.
× × ×
Szedł ulicą.
— Wiesz Wania, Leskow
mi się nie podoba. Nie rozumiem go. Nie znam wielu słów.
— A mnie się
podoba, — powiedział Wania. — Też wielu słów nie znam, ale przez to
jest bardziej interesujący. Taki Dostojewski po prostu pisze, historie ma
ciekawe, ale zdania «ludzie – co za cholerny naród» nie wymyśli. Ostrożnie, schodek...
— Pamiętam, —
powiedział Pietia. — Liczę kroki.
W ręku miał laskę dla
niewidomych.
Pietia przeciął plac,
wszedł w wąską uliczkę i dotarł do starego budynku z napisem «Szpital
psychiatryczny nr 1».
Pietia przeszedł
przez korytarz i usiadł na ławce. Z gabinetu wyszedł lekarz i poszedł korytarzem. Kulał.
— Dzień dobry, panie
doktorze! — krzyknął Pietia.
— Skąd pan wie,
że to ja? — zapytał, zbliżywszy się, lekarz.
— Po krokach, —
powiedział Pietia. — Wie pan przecież, że słuch mam dobry, a pan kuleje na
prawą nogę.
Lekarz uśmiechnął
się.
— Jak mama
dzisiaj? — spytał Pietia.
— Dzisiaj nie
bardzo. Chodźmy, — powiedział lekarz.
Doktor wziął Pietię pod
rękę, przeszli przez korytarz i weszli do sali.
Mama drzemała w
jednoosobowej sali. Była siwa.
Pietia podszedł i
przysiadł na skraju łóżka.
— Dzień dobry
mamo! — powiedział.
Mama otworzyła oczy.
— Wania, —
powiedziała, patrząc nieco obok niego.
— Mama, za
każdym razem mówię ci, że Wania nie żyje, — powiedział Pietia.
— Mój tułów nie
żyje, — powiedział Wania. — Ludzie – co za cholerny naród.
— Wania, —
powiedziała mama, chwyciwszy rękę Pieti.
Nadal patrzyła obok.
Milczeli.
— Chodźmy,
Piotrze, — powiedział lekarz.
Pietia wstał i razem
wyszli.
— Trzeba za dwa
miesiące uiścić, — powiedział lekarz na korytarzu.
— Ciocia Tania
podrzuci pieniądze, — jakby w oderwaniu powiedział Pietia. — Kiedy
będzie można zabrać ją do domu? — zapytał.
— Nie wiem, —
powiedział lekarz.
× × ×
Pietia szedł przez
miasto bez słowa.
— Chodź do
bankomatu, — powiedział Wania. — Uważaj, samochód!
— Słyszę, —
powiedział Pietia, zatrzymał się i przepuścił samochód.
× × ×
Stał przed
bankomatem, trzymając w ręku kartę.
— Odwrotną
stroną, — powiedział Wania.
Pietia odwrócił
kartę, przeciągnął ręką po bankomacie, wsunął kartę, namacał klawiaturę i
czterokrotnie nacisnął cyfrę 1.
Na ekranie pojawiły
się kwoty. Pietia jak zwykle wybrał kwotę 5000. Popłynęły banknoty. Pietia
zabrał pieniądze i wybrał ponownie.
× × ×
Pietia szedł ulicą.
— Mama gorzej
się czuje? — zapytał.
— Tak, — powiedział
Wania. — Chodź do baru.
Pietia minął
opustoszały stary rynek i zbliżył się do wąskiej arki ze stromymi schodami,
prowadzącymi do rzeki.
— Trochę
bardziej na prawo, — powiedział Wania. — Pamiętasz przecież, że
schodki są strome.
Pietia zszedł po
schodkach i zbliżył się do restauracji «Stara przystań».
Wszedł do na wpół
ciemnego lokalu na parterze i usiadł z boku przy barze.
— Kola, — zawołał
barmana.
— Dzień dobry, Piotrze! —
powiedział barman podchodząc. — To co zwykle? — zapytał.
Pietia skinął głową.
— Byś coś
innego zamówił, — powiedział Wania.
Barman nalał pół
szklaneczki drogiej whisky.
Bar był prawie pusty.
Pietia odwrócił głowę. Na przeciwległym końcu siedziały przy barze dwie dziewczyny. Śmiały
się.
Barman postawił
szklankę na blacie.
— Ładne
dziewczyny, — powiedział Wania.
Pietia pociągnął łyk
ze szklanki.
— Kola, nalej
dziewczynom whisky, — poprosił.
Barman nalał whisky,
postawił przed dziewczynami i coś im po cichu powiedział.
Siedząca dalej
dziewczyna wzięła szklankę i zdziwiona spojrzała na Pietię.
Pietia pociągnął
jeszcze łyk.
Dziewczyna chwyciła
szklankę, podeszła i usiadła obok.
— Irina, —
powiedziała.
— Piotr, —
powiedział Pietia.
— Za znajomość! —
powiedziała Irina.
Stuknęli się
szklankami i wypili.
Była starsza.
— Mam słaby
wzrok, ale słuch dobry, — nieśmiało nieco powiedział Piotr.
— Pan taką
drogą whisky pije? — powiedziała Irina kokieteryjnie. — Ma pan dużo
pieniędzy?
— Hm, trochę
jest.
— Zaproponuj
jej jakoś kolację, — powiedział Wania.
— Zjemy gdzieś
razem kolację? — zaproponował Pietia.
— Zjemy, —
zgodziła się natychmiast. — A gdzie?
— Powiedz, że
tu, w restauracji na pierwszym piętrze, — podpowiedział Wania.
— W restauracji
na pierwszym piętrze? zadzwonię do pani. Proszę zostawić telefon.
— A jak pan
odczyta? — zapytała.
— Mieszkam
razem z ciotką, — powiedział Pietia.
— Kola, daj
długopis! — krzyknęła Irina.
Dopili whisky.
× × ×
Pietia siedział w
domu i jadł zupę.
— Pójdę już,
dobrze? — zapytała ciocia Tania.
— Dobrze,
ciociu. Kiedy przyjdziesz?
— Jutro, —
powiedziała i poszła.
— Gdyby ciocia
Tania nas nie adoptowała, to byśmy teraz siedzieli w schronisku dla
wybrakowanych. Kończ jeść, poczytamy?
— Wkurzasz mnie
tym swoim Leskowem. Naprawdę jest ładna?
— Tak, — powiedział
Wania. — Otwórz trzy strony przed zakładką, to ci jeszcze raz o kobietach
przeczytam.
Pietia odłożył łyżkę
i z rozdrażnieniem przewracał kartki książki.
«W rosyjskim
współczesnym rozumieniu kobiecych kształtów występuje własny typ, który, w
odróżnieniu od obecnej lekkomyślności, naszym zdaniem bardziej pasuje, i nie
jest to jakaś kępa, — czytał Wania. — Wysokich szczudeł na pewno nie
poważamy, lecz lubimy, kiedy kobieta stoi nie na długich nóżkach, lecz na
silnych, żeby nie błądziła, lecz jak krążek kręciła i wszędzie nadążała, jako
że szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się ».
Pietia zatrzasnął
książkę.
— Wystarczy! —
powiedział gniewnie.
— Dureń z
ciebie, Pietka, — powiedział Wania. — Zobaczysz, że niedługo
umrę i będziesz kogoś potrzebować.
× × ×
Pietia z Iriną
siedzieli w restauracji przy oknie z widokiem na rzekę.
— Podoba się
pani Leskow? — zapytał Pietia.
— Nie wiem, nie
czytałam.
— Niech pan
jeszcze wina przyniesie, — poprosił Pietia kelnera.
Kelner zabrał pustą
butelkę czerwonego francuskiego wina.
— No co, decyduj
się! — powiedział Wania.
— Irina, wyjdź
za mnie za mąż, — powiedział Pietia.
— Tak od razu? —
nie wiedziała co odpowiedzieć.
Przyszedł kelner i
otworzył butelkę.
— Jako że
szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się, — powiedział Wania.
Irina rozlała wino.
× × ×
Minął rok.
Pietia siedział i
słuchał starego telewizora. Leciał jakiś film.
Wania opowiadał
akcję.
Wszedł ojciec.
— Film
oglądacie? — zapytał, — Jeszcze coś zabiorę.
— Dzień dobry
tato! — powiedział Pietia.
— A tak, cześć!
Jego skronie
pokrywała już siwizna.
Poszedł dalej, otworzył
Он прошел дальше, открыл sekretarzyk i wyciągnął jakieś
książki.
Weszła Irina.
— Tato! — krzyknął
Pietia.
Ojciec wszedł do pokoju.
— Tato, chcę
byś poznał moją żonę.
— Irina, —
powiedziała.
— Miło mi. Aleksandr
Siergiejewicz, — powiedział ojciec i uśmiechął się.
— Naprawdę jest
pan milionerem? — spytała z kokieterią.
— Hm, trochę
jestem.
— Tato, — nerwowo
powiedział Pietia. — Trzeba w szpitalu za mamę zapłacić.
— A co, tobie
już skończyły się pieniądze? — zapytał ojciec.
— No mało już
zostało, — odpowiedział Pietia.
— Trzeba zarabiać, —
powiedział ojciec i wyszedł.
Wyszła też Irina.
Leciał film. Wania
kontynuował komentowanie.
× × ×
Pietia siedział na
skraju łóżka. Mama trzymała go za rękę.
— Wania, —
powtarzała.
Pietia milczał.
× × ×
Pietia przeszedł po
nadrzecznym bulwarze i wszedł do baru.
Siedział w pustym barze
za kontuarem i pił whisky.
— Kola, masz
pieniądze? — spytał barmana.
— Tak,
dziewczynko, — odpowiedział barman.
Pietia pociągnął łyk
ze szklanki.
— Pamiętasz, jak
u Leskowa, — powiedział Wania, — facet dziewczynkę zabił i zabrał jej
tobołek z jedzeniem. W sądzie go pytają: czemuś jajek nie zjadł? Był przecież
postny dzień, odpowiedział.
— A co to takiego
ten postny dzień? — posępnie spytał Pietia.
— Kiedy
niepostnego jeść nie można, — ответил Ваня.
Pietia już nie
dociekał, co to takiego niepostne, mimo że nie wiedział.
Podszedł barman.
— Postny dzień
jest wtedy, kiedy można tylko warzywa jeść, — powiedział.
× × ×
Pietia drzemał na
kanapie w dużym pokoju. Nagle wstrząsnęło nim i gwałtownie usiadł.
— Tam ktoś jest, —
powiedział.
— Nikogo tam
nie ma, — powiedział Wania, — tylko Irina.
— Nieprawda, słyszę, —
powiedział Pietia, wstał i wyszedł.
Przeszedł przez
kilka pokojów i wszedł do sypialni. Irina siedziała na łóżku.
— Tam jest, za
łóżkiem, — powiedział Wania.
— E, ty! —
krzyknął Pietia. — Wynocha mi stąd!
— Tam nikogo
nie ma, — przestraszyła się Irina.
— Jest tam,
jest, — powiedział Wania.
— Wynocha! —
rozdarł się Pietia.
Goły mężczyzna
chwycił rzeczy i wybiegł z sypialni.
— Ty też się wynoś, —
już cicho powiedział Pietia i usiadł na łóżku.
Irina pozbierała
rzeczy.
— Bydlę! —
powiedziała i także wyszła.
— No to znów
jest nas dwóch, — powiedział Wania. — Chodź zadzwonimy do cioci Tani.
Pietia nadal
siedział.
× × ×
Pietia siedział na
bulwarze na ławce. Obok siedział siny facet i pił piwo.
— Pamiętasz, u
Leskowa jest ikona piekielna, — powiedział Wania. — Warstwa malunku
odskoczyła, a pod nią, na gruncie, namalowany diabełek z ogonem. A w innym miejscu
poskrobałeś, a tam od spodu znowu diabełek. Zapłakał i odszedł.
— Co mówiła
ciocia Tania? Zapomniałem, — powiedział Pietia.
— Z kim tam
gadasz, nieszczęśniku? — zapytał facet i pociągnął z puszki.
— Ze sobą, —
cicho powiedział Pietia.
Facet postukał się
pięścią po głowie i znowu pociągnął.
× × ×
Pietia i ciocia
Tania zapełniali koszyk artykułami spożywczymi. Pietia trzymał koszyk, a ona
wkładała towary. Była trochę spięta i nie taka jak zawsze.
Pryz kasie Pietia
zapłacił.
Wychodząc ze sklepu
ciocia Tania zatrzymała się i cicho powiedziała:
— Zmarła wasza
mama.
Pietia postawił na
ziemi siatkę z zakupami.
— Chodźmy, —
cicho powiedział Wania.
Wyszli.
× × ×
Kilka osób stało nad
otwartym grobem. Duchowny skończył czytać modlitwę.
Robotnicy na
sznurach spuścili trumnę i rozpoczęli zakopywanie.
— Tata nie
przyszedł, — powiedział Wania.
Ciocia Tania płakała.
— Wybacz, mamo! —
powiedział Pietia.
Robotnicy zakopali
grób i umocowali drewniany krzyż.
— Trzeba zabić
tatę, — powiedział Wania.
× × ×
Pietia chodził po
sklepie «Świat Dziecka».
— Jeszcze pięć
kroków i skręć w prawo, — powiedział Wania.
Pietia poszedł i
skręcił.
— Spytaj, — szybko powiedział Wania.
— Przepraszam, —
Pietia zatrzymał sprzedawcę, — gdzie znajdę pistolety zabawki?
— Proszę za mną,
pokażę, — powiedział sprzedawca.
— Który wygląda
jak prawdziwy? — spytał Pietia.
— Proszę, —
powiedział sprzedawca i podał mu pudełko.
— Nie, — powiedział
Wania, — to nie to. Poproś o podobny do pistoletu Makarowa.
Sprzedawca zabrał
pudełko i dał inne.
— Dziękuję, —
powiedział Pietia. — Gdzie mogę zapłacić?
Podeszli do kasy i
Pietia zapłacił.
— No co, ten
jest dobry? — spytał przy wyjściu.
— Tak, — powiedział
Wania.
× × ×
Pietia siedział na
pomniku psa i otwierał pudełko.
— Wyjmij
pistolet, — powiedział Wania.
Pietia wyjął
pistolet.
— Na górze masz
kurek, — mówił Wania. — Lewą ręką pociągnij do siebie i odpuść. Teraz
kula jest w lufie. Podnieś pistolet i naciśnij spust.
Pietia podniósł
pistolet i nacisnął spust.
× × ×
Pietia siedział na
kanapie w pokoju gościnnym. Telewizor był włączony, ale dźwięku nie było.
— Czuję, że
niedługo umrę, — powiedział Wania.
W telewizorze leciał
film animowany.
— No co,
idziemy? — spytał Wania. — Nożyk jest w gabinecie taty.
Pietia wstał i
przeszedł przez pokój do gabinetu ojca.
— Szafa po
prawej, — powiedział Wania. — Tam.
Pietia podszedł do
szafy, otworzył drzwi i wziął nóż.
× × ×
Pietia szedł ulicą.
— Leskow
twierdzi: każdego uratowanego człowieka nie prowadzi Etiopczyk, lecz anioł nim
kieruje, — powiedział Wania.
Pietia przeszedł
ulicą i wszedł do jednopiętrowej kamienicy. Na dole stał ochroniarz.
— Tata w domu? —
spytał Pietia.
— Tak, — odpowiedział
ochroniarz.
— Teraz, —
powiedział Wania.
Pietia wyjął nóż.
— Wal, — powiedział
Wania i Pietia wsadził nóż w ochroniarza.
Ochroniarz
zachrypiał i upadł.
— Pistolet
powinien mieć pod pachą, — spokojnie powiedział Wania.
Pietia poszperał i
znalazł pistolet żywego jeszcze ochroniarza.
— Idziemy dalej, —
powiedział Wania.
Pietia pewnie wszedł
po schodach na pierwsze piętro.
Wszedł do pokoju.
— Jest tutaj, —
powiedział Wania.
— Tato, dlaczego
nie przyszedłeś na pogrzeb mamy? — spytał Pietia.
— A co, zmarła? —
bez żadnego żalu spytał ojciec. — Nie wiedziałem.
Obok stała Irina.
— Przeładuj, —
powiedział Wania.
Pietia wyjął
pistolet, przełądował i wyprostował rękę.
— Co ty? —
krzyknął ojciec.
— Bardziej w
prawo, — powiedział Wania.
Pietia wycelował
pistolet prosto w ojca.
— Teraz, —
głośno powiedział Wania.
Pietia nacisnął
spust. Ojciec upadł.
Ira zakryła uszy,
krzyknęła i usiadła na podłodze.
— Bardziej w
lewo, — powiedział Wania. — Za dużo.
Pietia wycelował
bardziej w prawo. Ira krzyczała.
— Niżej, —
powiedział Wania, — Jeszcze. Teraz.
Pietia wystrzelił.
— Teraz w prawo. Tata na podłodze. Jeszcze trochę w prawo. Pociągnij.
Pietia wystrzelił
dwukrotnie.
— No i zrobione, —
powiedział Wania.
× × ×
Pietia przeszedł po
bulwarze i usiadł na ławce.
— Jak to tak, Wania,
wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.
— Też niedługo
umrę, — powiedział Wania.
Pietia posiedział
jeszcze trochę i poszedł.
× × ×
Pietia siedział na
kanapie w pokoju gościnnym. Weszła ciocia Tania.
— Ciociu,
wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.
— Kogo? — spytała
przestraszona ciotka.
— Wszystkich, —
odpowiedział Pietia.
Telewizor był
włączony.
— Dureń z
ciebie, — powiedział Wania.
× × ×
Pietia przeszedł przez plac i usiadł na pomniku psa.
Siedział i
nachmurzony patrzył przed siebie. Nagle wzdrygnął się i szybko zdjął okulary. Światło poraziło mu oczy. Białej błony na oczach już nie było.
— Wania, widzę! —
zakrzyczał, zakrywając oczy.
Wania nie
odpowiedział.
— Wania, widzę! —
krzyknął radośnie. — Wania! Wania!
Wania nie
odpowiedział.
— Wania, co
jest? — krzyknął przestraszony Pietia. — Żyjesz? — zawołał Pietia.
Nikt mu nie
odpowiedział.
— Wania, co ja
bez ciebie pocznę? — spytał Pietia.
Długo spoglądał
przed siebie, potem zdjął okulary Wani. Oczu nie było.
× × ×
Pietia przeszedł
ulicą i zatrzymał się przy budynku z napisem «Kawiarnia».
— Gdzie tu
można coś zjeść? — spytał przechodzącego obok mężczyznę.
— Ty co, dureń
jesteś, czy co? — zapytał tamten. — Jest przecież napisane:
kawiarnia.
— Ale ja nie
umiem czytać, — powiedział Pietia.
— Się debilów
na świecie namnożyło, — powiedział mężczyzna i odszedł.
Pietia do kawiarni
nie wszedł.
× × ×
Siedział w barze w
ciemnych okularach nad pustą szklanką.
— Coś jeszcze? —
spytał barman, podchodząc.
— Nalej jeszcze, —
powiedział Pietia.
Barman nalał.
Barman odstawił butelkę
na półkę i odszedł.
Pietia nie wypił, siedział
milcząco i patrzył przed siebie.
— Kola, miałeś
brata? — zapytał.
— Nie, — odpowiedział
Kola, obsługując pozostałych.
× × ×
Przeszedł ulicą, doszedł
do budynku z napisem «Komisariat Policji Nr 1 Urzędu Spraw Wewnętrznych
Leninowskiego Rejonu» i wszedł do środka.
Za kratą siedział
dyżurny porucznik z sierżantem.
— Chcę się przyznać, —
powiedział Pietia.
— Zaprowadź go na
górę, gabinet nr 2, dyżurny operacyjny kapitan Garkalin Władimir Nikołajewicz, —
polecił porucznik sierżantowi.
Pietia i sierżant weszli
po schodach.
— Sprawdź go, —
powiedział w ślad za nimi porucznik.
Weszli do pokoju.
— Sporządź
przyznanie się, — powiedział sierżant i wyszedł.
Operacyjny oderwał
się od dokumentów i spojrzał na Pietię.
— Zabiłem tatę, —
powiedział Pietia. — Oraz Żonę.
— Niech pan siada, —
powiedział operacyjny.
Pietia usiadł,
operacyjny dał mu kartkę i długopis.
— Proszę
dobrolne przyznanie się napiasać, — powiedział operacyjny.
Pietia wziął
długopis, popatrzył na operacyjnego i powiedział:
— Nie umiem
pisać.
× × ×
Sierżant stał na
korytarzu, przytknąwszy ucho do drzwi gabinetu numer dwa.
× × ×
— Michałkow Piotr
Aleksandrowicz, — sędzia ogłaszała na stojąco, — na podstawie
artykułu 105 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Federacji, uwzględniając dobrowolne
przyznanie się do winy oraz inwalidztwo z tytułu wzroku, zostaje skazany na
dwanaście lat pozbawienia wolności w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Sędzia usiadła.
Pietia także usiadł.
Ciocia Tania płakała.
× × ×
Upłynął miesiąc.
Ostrzyżony na krótko
Pietia w ubraniu więziennym wszedł i usiadł na pryczy.
— Z jakiego
artykułu? — zapytał współwięzień.
— Sto pięć, —
powiedział Pietia.
— Ostro, —
powiedział mężczyzna. — Jestem Jura, — wyciągnął rękę.
— Jak tu jest?
× × ×
Pietia siedział na
schodkach.
— Wania, co ja
bez ciebie pocznę?
× × ×
Po terytorium
więzienia szli w szyku, potem pracowali.
— Jest tu
biblioteka? — spytał Pietia współwięźnia.
— Oczywiście,
że jest, — odpowiedział tamten. — Po co ci?
— Pomóż mi,
dobrze? — poprosił Pietia.
× × ×
Przeszli przez
korytarz i weszli do biblioteki.
— Jest Leskow? —
spytał Pietia.
— A co
konkretnie panu potrzeba? — spytał bibliotekarz.
— Wszystko
jedno, — powiedział Pietia.
Bibliotekarz
otworzył szafę, poszperał i wyciągnął książkę.
— Jura,
poczytaj mi coś, — poprosił Pietia i usiadł.
Jura otworzył
książkę i usiadł obok.
«9 maja, w dzień św. Mikołaja z Miry
niszczono w Diejewo kaplicę starowierów, — czytał Jura. — Widowisko
było straszne, bezwstydne i prawdziwie oburzające; a do tego jeszcze, jak na
złość, krzyż żelazny ze zwieńczenia kopuły się zerwał i zawisł na łańcuchach, a
ponieważ bosaki niszczycieli wściekle zmuszały go do upadku, więc nagle spadł
roztrzaskując głowę pochodzącego z Żydów strażakowi, z którego to powodu tenże
na miejscu zginął. Och, jak ciężko mi było na to wszystko patrzeć: Boże! Po prawdzie
to chociaż że Żydów nie posyłano krzyże zrywać! Wieczorem przy obrabowanej bożnicy zbierali się ludzie, zarówno
ich, jak i nasz cerkiewny, i wszyscy razem dużo i gorzko płakali, a na koniec
nawet jęli się obejmować i szukać zjednoczenia».
Pietia siedział i
słuchał.
Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń