środa, 29 maja 2013

„Mój brat nie żyje”. Tłumaczenie ostatniego scenariusza Aleksieja Bałabanowa.

«Mój brat nie żyje». Ostatni scenariusz Aleksieja Bałabanowa


W szpitalnej sali było jasno.
Karina uśmiechała się. Pod prześcieradłem zwracał uwagę jej ogromny brzuch.
Do sali wszedł lekarz, trzymając w ręku zdjęcia.
— Będą bliźniaki, — powiedział jakoś tak nienaturalnie wesoło. Trochę celowo.
Spojrzał na to, co trzymał w ręce i podał Karinie.
— Chłopcy, — powiedział.
Karina nadal się uśmiechała, ale zdjęć nie wzięła.
— Wiem. Wania i Pietia, — powiedziała.

× × ×

Lekarz wyszedł z sali, przeszedł przez korytarz, na którym siedział dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku i młoda kobieta.
— Czy mogę? — zapytał mężczyzna oddalającego się lekarza.
— А tak, oczywiście, proszę niech Pan wejdzie. Tylko nie na długo.
Mężczyzna wstał i wszedł do szpitalnej sali. Kobieta weszła za nim.
Karina uśmiechała się.
— Wania i Pietia, — powiedziała.
Mężczyzna nic nie powiedział.

× × ×

Karina krzyczała.
— Przyj, przyj, — powtarzała akuszerka.
Przez korytarz przeszedł lekarz. Mężczyzna siedział tam gdzie wcześniej. Kobieta nerwowo podniosła się.
— Proszę się nie denerwować, wszystko idzie dobrze, — powiedział do nich lekarz przechodząc i wszedł do sali.
Mężczyzna również się denerwował.
— No i jak? — zapytał lekarz, wchodząc na salę.
— Pierwszy idzie, — odpowiedziała akuszerka.
Karina krzyczała.
Pojawił się pierworodny. Akuszerka przyjęła jego poród.
— Martwy, — powiedziała bez zdumienia i przekazała ciało lekarzowi.
— Nie ma oczu, — nerwowo i prawie z przestrachem powiedział lekarz.
Zamiast oczu chłopiec miał dwie czarne dziurki.
— Drugi idzie, — krzyknęła akuszerka.
Lekarz odebrał go sam.
Chłopiec miał dwie pary oczu. Krzyczał.
Karina przestała krzyczeć.
— Wiedziałem, — powiedział lekarz.
Przeciągnął ręką nad białymi oczami noworodka.
— Nie widzi, — powiedział i podał noworodka akuszerce.

× × ×

Lekarz przeszedł przez korytarz. Mężczyzna i kobieta siedzieli na swoich miejscach.

× × ×

Mężczyzna stał przy łóżku Kariny. Płakała, przyciskając do piersi czterookie dziecko.
— Trzeba go oddać do przytułku dla potworów, — powiedział mężczyzna.
— Nie, — płacząc zakrzyczała Karina, tuląc chłopca do siebie.
— To wybieraj: albo ja, albo on. Nie potrzebuję takiego spadkobiercy.
— Nikomu go nie oddam, — histerycznie krzyknęła Karina.
— No więc tak… Zostawię wam mieszkanie i pięćset tysięcy euro. Żyjcie sobie na świecie, — spokojnie powiedział mężczyzna i wyszedł z sali.
— Sasza! — krzyknęła Karina.
Do sali weszła kobieta.
— Tania, — cicho powiedziała Karina…

× × ×

Rzeką płynęła kra.



MÓJ BRAT NIE ŻYJE


Upłynęło osiemnaście lat.
Wania żył w głowie Pieti. Jego oczy widziały.
«Cerkiewni, — powiadam, — również w niebo patrzą nie z wiarą, lecz we „Wrota Arystotelesa” patrzą, — czytał Wania, — i szlak morski podług gwiazdy pogańskiego boga Ramfana wytyczają. I tobie z nimi zachciało się mieć punkty styczne? A  Lefonty odpowiada…»
— Przewróć stronę, — poprosił Wania.
Pietia przewrócił stronę. Siedział przy stole z otwartą książką i słuchał głosu Wani.
«Bajki opowiadasz, wujek: żadnego boga Ramfana nie było i nie ma, a powstało wszystko dzięki jednej mądrości.
Z tego wszystkiego jeszcze bardziej zgłupiałem i mówię:
— Cerkiewni kawę piją.
— Ale nieszczęście, — odpowiada Lefonty. — Ziarno kawy jako dar królowi Dawidowi było przyniesione.
Już sam w ogóle nie wiem co powiedzieć, więc mu bąknąłem:
— Cerkiewni, — mówię, — zające jedzą, a zając brudny jest.
— Nie brudź, — mówi, — tego co przez Boga stworzone jest, to grzech.
— Jak, — mówię, — nie brudzić zająca, kiedy on brudny jest, kiedy on jak osioł jest i ma charakter babochłopa, a w dodatku powoduje, że w człowieku krew staje się melancholiczna i gęstnieje».
— Dobra, wystarczy. Zmęczyłem się jakoś, — powiedział Pietia.
— Zaznacz zakładką, — poprosił Wania.
Pietia włożył zakładkę i zamknął książkę z nadrukiem «N. S. Leskow».
— Przyszła ciocia Tania — powiedział Pietia.
Jego oczy pokrywała biała błona. Włosy miał długie.
— Skąd wiesz, że to ona? — zapytał Wania.
— A co, nie wiesz, że kroki słyszę? — zapytał Pietia.
Mieszkanie było duże.
— Cześć, Pietia! — powiedziała ciotka, wchodząc do pokoju.
— Ciociu, posprzątaj proszę i nagotuj zupy, — poprosił Pietia.
Ciocia Tania wyszła.
— Chodź pójdziemy do mamy, — powiedział Wania.
— Chodź, — odpowiedział Pietia.
Pietia wstał i założył czarne okulary.
— Nie zapomnij o moich okularach, — powiedział Wania.
Pietia wziął fragment ciemnego szkła i przykrył nim oczy Wani.

× × ×

Szedł ulicą.
— Wiesz Wania, Leskow mi się nie podoba. Nie rozumiem go. Nie znam wielu słów.
— A mnie się podoba, — powiedział Wania. — Też wielu słów nie znam, ale przez to jest bardziej interesujący. Taki Dostojewski po prostu pisze, historie ma ciekawe, ale zdania «ludzie – co za cholerny naród» nie wymyśli. Ostrożnie, schodek...
— Pamiętam, — powiedział Pietia. — Liczę kroki.
W ręku miał laskę dla niewidomych.
Pietia przeciął plac, wszedł w wąską uliczkę i dotarł do starego budynku z napisem «Szpital psychiatryczny nr 1».
Pietia przeszedł przez korytarz i usiadł na ławce. Z gabinetu wyszedł  lekarz i poszedł korytarzem. Kulał.
— Dzień dobry, panie doktorze! — krzyknął Pietia.
— Skąd pan wie, że to ja? — zapytał, zbliżywszy się, lekarz.
— Po krokach, — powiedział Pietia. — Wie pan przecież, że słuch mam dobry, a pan kuleje na prawą nogę.
Lekarz uśmiechnął się.
— Jak mama dzisiaj? — spytał Pietia.
— Dzisiaj nie bardzo. Chodźmy, powiedział lekarz.
Doktor wziął Pietię pod rękę, przeszli przez korytarz i weszli do sali.
Mama drzemała w jednoosobowej sali. Była siwa.
Pietia podszedł i przysiadł na skraju łóżka.
— Dzień dobry mamo! — powiedział.
Mama otworzyła oczy.
— Wania, — powiedziała, patrząc nieco obok niego.
— Mama, za każdym razem mówię ci, że Wania nie żyje, — powiedział Pietia.
— Mój tułów nie żyje, — powiedział Wania. — Ludzie – co za cholerny naród.
— Wania, — powiedziała mama, chwyciwszy rękę Pieti.
Nadal patrzyła obok. Milczeli.
— Chodźmy, Piotrze, — powiedział lekarz.
Pietia wstał i razem wyszli.
— Trzeba za dwa miesiące uiścić, — powiedział lekarz na korytarzu.
— Ciocia Tania podrzuci pieniądze, — jakby w oderwaniu powiedział Pietia. — Kiedy będzie można zabrać ją do domu? — zapytał.
— Nie wiem, — powiedział lekarz.

× × ×

Pietia szedł przez miasto bez słowa.
— Chodź do bankomatu, — powiedział Wania. — Uważaj, samochód!
— Słyszę, — powiedział Pietia, zatrzymał się i przepuścił samochód.

× × ×

Stał przed bankomatem, trzymając w ręku kartę.
— Odwrotną stroną, — powiedział Wania.
Pietia odwrócił kartę, przeciągnął ręką po bankomacie, wsunął kartę, namacał klawiaturę i czterokrotnie nacisnął cyfrę 1.
Na ekranie pojawiły się kwoty. Pietia jak zwykle wybrał kwotę 5000. Popłynęły banknoty. Pietia zabrał pieniądze i wybrał ponownie.

× × ×

Pietia szedł ulicą.
— Mama gorzej się czuje? — zapytał.
— Tak, — powiedział Wania. — Chodź do baru.
Pietia minął opustoszały stary rynek i zbliżył się do wąskiej arki ze stromymi schodami, prowadzącymi do rzeki.
— Trochę bardziej na prawo, — powiedział Wania. — Pamiętasz przecież, że schodki są strome.
Pietia zszedł po schodkach i zbliżył się do restauracji «Stara przystań».
Wszedł do na wpół ciemnego lokalu na parterze i usiadł z boku przy barze.
— Kola, — zawołał barmana.
— Dzień dobry, Piotrze! — powiedział barman podchodząc. — To co zwykle? — zapytał.
Pietia skinął głową.
— Byś coś innego zamówił, — powiedział Wania.
Barman nalał pół szklaneczki drogiej whisky.
Bar był prawie pusty. Pietia odwrócił głowę. Na przeciwległym końcu siedziały przy barze dwie dziewczyny. Śmiały się.
Barman postawił szklankę na blacie.
— Ładne dziewczyny, — powiedział Wania.
Pietia pociągnął łyk ze szklanki.
— Kola, nalej dziewczynom whisky, — poprosił.
Barman nalał whisky, postawił przed dziewczynami i coś im po cichu powiedział.
Siedząca dalej dziewczyna wzięła szklankę i zdziwiona spojrzała na Pietię.
Pietia pociągnął jeszcze łyk.
Dziewczyna chwyciła szklankę, podeszła i usiadła obok.
— Irina, — powiedziała.
— Piotr, — powiedział Pietia.
— Za znajomość! — powiedziała Irina.
Stuknęli się szklankami i wypili.
Była starsza.
— Mam słaby wzrok, ale słuch dobry, — nieśmiało nieco powiedział Piotr.
— Pan taką drogą whisky pije? — powiedziała Irina kokieteryjnie. — Ma pan dużo pieniędzy?
— Hm, trochę jest.
— Zaproponuj jej jakoś kolację, — powiedział Wania.
— Zjemy gdzieś razem kolację? — zaproponował Pietia.
— Zjemy, — zgodziła się natychmiast. — A gdzie?
— Powiedz, że tu, w restauracji na pierwszym piętrze, — podpowiedział Wania.
— W restauracji na pierwszym piętrze? zadzwonię do pani. Proszę zostawić telefon.
— A jak pan odczyta? — zapytała.
— Mieszkam razem z ciotką, — powiedział Pietia.
— Kola, daj długopis! — krzyknęła Irina.
Dopili whisky.

× × ×

Pietia siedział w domu i jadł zupę.
— Pójdę już, dobrze? — zapytała ciocia Tania.
— Dobrze, ciociu. Kiedy przyjdziesz?
— Jutro, — powiedziała i poszła.
— Gdyby ciocia Tania nas nie adoptowała, to byśmy teraz siedzieli w schronisku dla wybrakowanych. Kończ jeść, poczytamy?
— Wkurzasz mnie tym swoim Leskowem. Naprawdę jest ładna?
— Tak, — powiedział Wania. — Otwórz trzy strony przed zakładką, to ci jeszcze raz o kobietach przeczytam.
Pietia odłożył łyżkę i z rozdrażnieniem przewracał kartki książki.
«W rosyjskim współczesnym rozumieniu kobiecych kształtów występuje własny typ, który, w odróżnieniu od obecnej lekkomyślności, naszym zdaniem bardziej pasuje, i nie jest to jakaś kępa, — czytał Wania. — Wysokich szczudeł na pewno nie poważamy, lecz lubimy, kiedy kobieta stoi nie na długich nóżkach, lecz na silnych, żeby nie błądziła, lecz jak krążek kręciła i wszędzie nadążała, jako że szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się ».
Pietia zatrzasnął książkę.
— Wystarczy! — powiedział gniewnie.
— Dureń z ciebie, Pietka, — powiedział Wania. — Zobaczysz, że niedługo umrę i będziesz kogoś potrzebować.

× × ×

Pietia z Iriną siedzieli w restauracji przy oknie z widokiem na rzekę.
— Podoba się pani Leskow? — zapytał Pietia.
— Nie wiem, nie czytałam.
— Niech pan jeszcze wina przyniesie, — poprosił Pietia kelnera.
Kelner zabrał pustą butelkę czerwonego francuskiego wina.
— No co, decyduj się! — powiedział Wania.
— Irina, wyjdź za mnie za mąż, — powiedział Pietia.
— Tak od razu? — nie wiedziała co odpowiedzieć.
Przyszedł kelner i otworzył butelkę.
— Jako że szczudlata pobiegnie, lecz przewróci się, — powiedział Wania.
Irina rozlała wino.

× × ×

Minął rok.
Pietia siedział i słuchał starego telewizora. Leciał jakiś film.
Wania opowiadał akcję.
Wszedł ojciec.
— Film oglądacie? — zapytał, — Jeszcze coś zabiorę.
— Dzień dobry tato! — powiedział Pietia.
— A tak, cześć!
Jego skronie pokrywała już siwizna.
Poszedł dalej, otworzył Он прошел дальше, открыл sekretarzyk i wyciągnął jakieś książki.
Weszła Irina.
— Tato! — krzyknął Pietia.
Ojciec wszedł do pokoju.
— Tato, chcę byś poznał moją żonę.
— Irina, — powiedziała.
— Miło mi. Aleksandr Siergiejewicz, — powiedział ojciec i uśmiechął się.
— Naprawdę jest pan milionerem? — spytała z kokieterią.
— Hm, trochę jestem.
— Tato, — nerwowo powiedział Pietia. — Trzeba w szpitalu za mamę zapłacić.
— A co, tobie już skończyły się pieniądze? — zapytał ojciec.
— No mało już zostało, — odpowiedział Pietia.
— Trzeba zarabiać, — powiedział ojciec i wyszedł.
Wyszła też Irina.
Leciał film. Wania kontynuował komentowanie.

× × ×

Pietia siedział na skraju łóżka. Mama trzymała go za rękę.
— Wania, — powtarzała.
Pietia milczał.

× × ×

Pietia przeszedł po nadrzecznym bulwarze i wszedł do baru.
Siedział w pustym barze za kontuarem i pił whisky.
— Kola, masz pieniądze? — spytał barmana.
— Tak, dziewczynko, — odpowiedział barman.
Pietia pociągnął łyk ze szklanki.
— Pamiętasz, jak u Leskowa, — powiedział Wania, — facet dziewczynkę zabił i zabrał jej tobołek z jedzeniem. W sądzie go pytają: czemuś jajek nie zjadł? Był przecież postny dzień, odpowiedział.
— A co to takiego ten postny dzień? — posępnie spytał Pietia.
— Kiedy niepostnego jeść nie można, — ответил Ваня.
Pietia już nie dociekał, co to takiego niepostne, mimo że nie wiedział.
Podszedł barman.
— Postny dzień jest wtedy, kiedy można tylko warzywa jeść, — powiedział.

× × ×

Pietia drzemał na kanapie w dużym pokoju. Nagle wstrząsnęło nim i gwałtownie usiadł.
— Tam ktoś jest, — powiedział.
— Nikogo tam nie ma, — powiedział Wania, — tylko Irina.
— Nieprawda, słyszę, — powiedział Pietia, wstał i wyszedł.
Przeszedł przez kilka pokojów i wszedł do sypialni. Irina siedziała na łóżku.
— Tam jest, za łóżkiem, — powiedział Wania.
— E, ty! — krzyknął Pietia. — Wynocha mi stąd!
— Tam nikogo nie ma, — przestraszyła się Irina.
— Jest tam, jest, — powiedział Wania.
— Wynocha! — rozdarł się Pietia.
Goły mężczyzna chwycił rzeczy i wybiegł z sypialni.
— Ty też się wynoś, — już cicho powiedział Pietia i usiadł na łóżku.
Irina pozbierała rzeczy.
— Bydlę! — powiedziała i także wyszła.
— No to znów jest nas dwóch, — powiedział Wania. — Chodź zadzwonimy do cioci Tani.
Pietia nadal siedział.

× × ×

Pietia siedział na bulwarze na ławce. Obok siedział siny facet i pił piwo.
— Pamiętasz, u Leskowa jest ikona piekielna, — powiedział Wania. — Warstwa malunku odskoczyła, a pod nią, na gruncie, namalowany diabełek z ogonem. A w innym miejscu poskrobałeś, a tam od spodu znowu diabełek. Zapłakał i odszedł.
— Co mówiła ciocia Tania? Zapomniałem, — powiedział Pietia.
— Z kim tam gadasz, nieszczęśniku? — zapytał facet i pociągnął z puszki.
— Ze sobą, — cicho powiedział Pietia.
Facet postukał się pięścią po głowie i znowu pociągnął.

× × ×

Pietia i ciocia Tania zapełniali koszyk artykułami spożywczymi. Pietia trzymał koszyk, a ona wkładała towary. Była trochę spięta i nie taka jak zawsze.
Pryz kasie Pietia zapłacił.
Wychodząc ze sklepu ciocia Tania zatrzymała się i cicho powiedziała:
— Zmarła wasza mama.
Pietia postawił na ziemi siatkę z zakupami.
— Chodźmy, — cicho powiedział Wania.
Wyszli.

× × ×

Kilka osób stało nad otwartym grobem. Duchowny skończył czytać modlitwę.
Robotnicy na sznurach spuścili trumnę i rozpoczęli zakopywanie.
— Tata nie przyszedł, — powiedział Wania.
Ciocia Tania płakała.
— Wybacz, mamo! — powiedział Pietia.
Robotnicy zakopali grób i umocowali drewniany krzyż.
— Trzeba zabić tatę, — powiedział Wania.

× × ×

Pietia chodził po sklepie «Świat Dziecka».
— Jeszcze pięć kroków i skręć w prawo, — powiedział Wania.
Pietia poszedł i skręcił.
 Spytaj, szybko powiedział Wania.
— Przepraszam, — Pietia zatrzymał sprzedawcę, — gdzie znajdę pistolety zabawki?
— Proszę za mną, pokażę, — powiedział sprzedawca.
— Który wygląda jak prawdziwy? — spytał Pietia.
— Proszę, — powiedział sprzedawca i podał mu pudełko.
— Nie, — powiedział Wania, — to nie to. Poproś o podobny do pistoletu Makarowa.
Sprzedawca zabrał pudełko i dał inne.
— Dziękuję, — powiedział Pietia. — Gdzie mogę zapłacić?
Podeszli do kasy i Pietia zapłacił.
— No co, ten jest dobry? — spytał przy wyjściu.
— Tak, — powiedział Wania.

× × ×

Pietia siedział na pomniku psa i otwierał pudełko.
— Wyjmij pistolet, — powiedział Wania.
Pietia wyjął pistolet.
— Na górze masz kurek, — mówił Wania. — Lewą ręką pociągnij do siebie i odpuść. Teraz kula jest w lufie. Podnieś pistolet i naciśnij spust.
Pietia podniósł pistolet i nacisnął spust.

× × ×

Pietia siedział na kanapie w pokoju gościnnym. Telewizor był włączony, ale dźwięku nie było.
— Czuję, że niedługo umrę, — powiedział Wania.
W telewizorze leciał film animowany.
— No co, idziemy? — spytał Wania. — Nożyk jest w gabinecie taty.
Pietia wstał i przeszedł przez pokój do gabinetu ojca.
— Szafa po prawej, — powiedział Wania. — Tam.
Pietia podszedł do szafy, otworzył drzwi i wziął nóż.

× × ×

Pietia szedł ulicą.
— Leskow twierdzi: każdego uratowanego człowieka nie prowadzi Etiopczyk, lecz anioł nim kieruje, — powiedział Wania.
Pietia przeszedł ulicą i wszedł do jednopiętrowej kamienicy. Na dole stał ochroniarz.
— Tata w domu? — spytał Pietia.
— Tak, — odpowiedział ochroniarz.
— Teraz, — powiedział Wania.
Pietia wyjął nóż.
— Wal, — powiedział Wania i Pietia wsadził nóż w ochroniarza.
Ochroniarz zachrypiał i upadł.
— Pistolet powinien mieć pod pachą, — spokojnie powiedział Wania.
Pietia poszperał i znalazł pistolet żywego jeszcze ochroniarza.
— Idziemy dalej, — powiedział Wania.
Pietia pewnie wszedł po schodach na pierwsze piętro.
Wszedł do pokoju.
— Jest tutaj, — powiedział Wania.
— Tato, dlaczego nie przyszedłeś na pogrzeb mamy? — spytał Pietia.
— A co, zmarła? — bez żadnego żalu spytał ojciec. — Nie wiedziałem.
Obok stała Irina.
— Przeładuj, — powiedział Wania.
Pietia wyjął pistolet, przełądował i wyprostował rękę.
— Co ty? — krzyknął ojciec.
— Bardziej w prawo, — powiedział Wania.
Pietia wycelował pistolet prosto w ojca.
— Teraz, — głośno powiedział Wania.
Pietia nacisnął spust. Ojciec upadł.
Ira zakryła uszy, krzyknęła i usiadła na podłodze.
— Bardziej w lewo, — powiedział Wania. — Za dużo.
Pietia wycelował bardziej w prawo. Ira krzyczała.
— Niżej, — powiedział Wania, — Jeszcze. Teraz.
Pietia wystrzelił.
 Teraz w prawo. Tata na podłodze. Jeszcze trochę w prawo. Pociągnij.
Pietia wystrzelił dwukrotnie.
— No i zrobione, — powiedział Wania.

× × ×

Pietia przeszedł po bulwarze i usiadł na ławce.
— Jak to tak, Wania, wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.
— Też niedługo umrę, — powiedział Wania.
Pietia posiedział jeszcze trochę i poszedł.

× × ×

Pietia siedział na kanapie w pokoju gościnnym. Weszła ciocia Tania.
— Ciociu, wszystkich ich zabiłem, — powiedział Pietia.
— Kogo? — spytała przestraszona ciotka.
— Wszystkich, — odpowiedział Pietia.
Telewizor był włączony.
— Dureń z ciebie, — powiedział Wania.

× × ×

Pietia przeszedł przez plac i usiadł na pomniku psa.
Siedział i nachmurzony patrzył przed siebie. Nagle wzdrygnął się i szybko zdjął okulary. Światło poraziło mu oczy. Białej błony na oczach już nie było.
— Wania, widzę! — zakrzyczał, zakrywając oczy.
Wania nie odpowiedział.
— Wania, widzę! — krzyknął radośnie. — Wania! Wania!
Wania nie odpowiedział.
— Wania, co jest? — krzyknął przestraszony Pietia. — Żyjesz? — zawołał Pietia.
Nikt mu nie odpowiedział.
— Wania, co ja bez ciebie pocznę? — spytał Pietia.
Długo spoglądał przed siebie, potem zdjął okulary Wani. Oczu nie było.

× × ×

Pietia przeszedł ulicą i zatrzymał się przy budynku z napisem «Kawiarnia».
— Gdzie tu można coś zjeść? — spytał przechodzącego obok mężczyznę.
— Ty co, dureń jesteś, czy co? — zapytał tamten. — Jest przecież napisane: kawiarnia.
— Ale ja nie umiem czytać, — powiedział Pietia.
— Się debilów na świecie namnożyło, — powiedział mężczyzna i odszedł.
Pietia do kawiarni nie wszedł.

× × ×

Siedział w barze w ciemnych okularach nad pustą szklanką.
— Coś jeszcze? — spytał barman, podchodząc.
— Nalej jeszcze, — powiedział Pietia.
Barman nalał.
Barman odstawił butelkę na półkę i odszedł.
Pietia nie wypił, siedział milcząco i patrzył przed siebie.
— Kola, miałeś brata? — zapytał.
— Nie, — odpowiedział Kola, obsługując pozostałych.

× × ×

Przeszedł ulicą, doszedł do budynku z napisem «Komisariat Policji Nr 1 Urzędu Spraw Wewnętrznych Leninowskiego Rejonu»  i wszedł do środka.
Za kratą siedział dyżurny porucznik z sierżantem.
— Chcę się przyznać, — powiedział Pietia.
— Zaprowadź go na górę, gabinet nr 2, dyżurny operacyjny kapitan Garkalin Władimir Nikołajewicz, — polecił porucznik sierżantowi.
Pietia i sierżant weszli po schodach.
— Sprawdź go, — powiedział w ślad za nimi porucznik.
Weszli do pokoju.
— Sporządź przyznanie się, — powiedział sierżant i wyszedł.
Operacyjny oderwał się od dokumentów i spojrzał na Pietię.
— Zabiłem tatę, — powiedział Pietia. — Oraz Żonę.
— Niech pan siada, — powiedział operacyjny.
Pietia usiadł, operacyjny dał mu kartkę i długopis.
— Proszę dobrolne przyznanie się napiasać, — powiedział operacyjny.
Pietia wziął długopis, popatrzył na operacyjnego i powiedział:
— Nie umiem pisać.

× × ×

Sierżant stał na korytarzu, przytknąwszy ucho do drzwi gabinetu numer dwa.

× × ×

— Michałkow Piotr Aleksandrowicz, — sędzia ogłaszała na stojąco, — na podstawie artykułu 105 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Federacji, uwzględniając dobrowolne przyznanie się do winy oraz inwalidztwo z tytułu wzroku, zostaje skazany na dwanaście lat pozbawienia wolności w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Sędzia usiadła.
Pietia także usiadł.
Ciocia Tania płakała.

× × ×

Upłynął miesiąc.
Ostrzyżony na krótko Pietia w ubraniu więziennym wszedł i usiadł na pryczy.
— Z jakiego artykułu? — zapytał współwięzień.
— Sto pięć, — powiedział Pietia.
— Ostro, — powiedział mężczyzna. — Jestem Jura, — wyciągnął rękę.
— Jak tu jest?

× × ×

Pietia siedział na schodkach.
— Wania, co ja bez ciebie pocznę?

× × ×

Po terytorium więzienia szli w szyku, potem pracowali.
— Jest tu biblioteka? — spytał Pietia współwięźnia.
— Oczywiście, że jest, — odpowiedział tamten. — Po co ci?
— Pomóż mi, dobrze? — poprosił Pietia.

× × ×

Przeszli przez korytarz i weszli do biblioteki.
— Jest Leskow? — spytał Pietia.
— A co konkretnie panu potrzeba? — spytał bibliotekarz.
— Wszystko jedno, — powiedział Pietia.
Bibliotekarz otworzył szafę, poszperał i wyciągnął książkę.
— Jura, poczytaj mi coś, — poprosił Pietia i usiadł.
Jura otworzył książkę i usiadł obok.
«9 maja, w dzień św. Mikołaja z Miry niszczono w Diejewo kaplicę starowierów, — czytał Jura. — Widowisko było straszne, bezwstydne i prawdziwie oburzające; a do tego jeszcze, jak na złość, krzyż żelazny ze zwieńczenia kopuły się zerwał i zawisł na łańcuchach, a ponieważ bosaki niszczycieli wściekle zmuszały go do upadku, więc nagle spadł roztrzaskując głowę pochodzącego z Żydów strażakowi, z którego to powodu tenże na miejscu zginął. Och, jak ciężko mi było na to wszystko patrzeć: Boże! Po prawdzie to chociaż że Żydów nie posyłano krzyże zrywać! Wieczorem  przy obrabowanej bożnicy zbierali się ludzie, zarówno ich, jak i nasz cerkiewny, i wszyscy razem dużo i gorzko płakali, a na koniec nawet jęli się obejmować i szukać zjednoczenia».

Pietia siedział i słuchał.

1 komentarz: