środa, 26 grudnia 2012

Barack Obama - najbardziej prokremlowski prezydent USA od czasów Roosevelta

Źródło: http://www.kommersant.ru/doc/2098374
Autor: Konstantin Eggert

Administracja prezydenta USA zareagowała na petycje wzywające do zastosowania Ustawy Magnitskiego wobec posłów Dumy i Władimira Putina. Biały Dom wyraził ubolewanie z powodu ostatnich działań rosyjskich ustawodawców i ogłosił, że śłedzi za rozwojem wypadków. To nie dziwi Konstantina Eggerta, dziennikarza Kommersant.

To, że Biały Dom nie podejmie żadnych kroków wobec Władimira Putina było jasne od samego początku. Z szefami państw postępuje się w ten sposób niezwykle rzadko i z innych powodów. Z parlamentarzystami sprawa wygląda inaczej. Teoretycznie najbardziej diabelscy z nich, jak Swietłana Goriaczewa, mieli by szanse znaleźć się na "czarnej liście". Jednak Barack Obama i jego team nie życzą sobie żadnych skandali i konfliktów z Rosją.

Przypomnijcie sobie chociażby kopniaka, jakiego we wrześniu dostała amerykańska rządowa Agencja do spraw Międzynarodowego Rozwoju (US AID). Rosyjskie władze dosłownie wywaliły ją wtedy z kraju. Agencję oskarżono o mieszanie się do rosyjskiej polityki, bo pomagała organizacjom pozarządowym w rodzaju Stowarzyszenia "Gołos". Wtedy też Departament Stanu wyraził coś w rodzaju ubolewania i zostawił swoich byłych już rosyjskich partnerów na pastwę losu.

To, co dzieje się wewnątrz Rosji zacznie interesować Biały Dom w trzech przypadkach. Jeśli zacznie powstawać GUŁAG, co, proszę się zgodzić, jest nieprawdopodobne; jeśli Kreml zacznie wobec USA prowadzić politykę z pozycji siły, co jest jeszcze mniej prawdopodobne, lub jeśli w Rosji zapanuje pełnowartościowa demokracja i to już, jak mówiło się w starym dowcipie, jest literatura science fiction z czwartego piętra naszej biblioteki.

Obama od Putina potrzebuje w zasadzie tylko dwie rzeczy: żeby niezbyt silnie przeszkadzał USA na arenie międzynarodowej i żeby podpisał z amerykańskim prezydentem kolejny Traktat o redukcji zbrojeń strategicznych START-4.

Obama pożąda rozbrojenia w sposób charakterystyczny dla wszystkich amerykańskich lewicowców. Ponadto głupio mu jest za pokojową nagrodę Nobla, którą mu na wyrost wręczono w dziewiątym miesiącu prezydentury. Jako człowiek sumienny ma nadzieję, że mimo wszystko kiedyś na nią zasłuży. Putin go w tym obowiązkowo wspomoże. A czemu nie miałby pomóc najbardziej prokremlowskiemu prezydentowi USA od czasów innego demokraty - Franklina Roosevelta? Jest co prawda jedna różnica: Rooseveltowi Stalin po prostu robił wodę z mózgu. Jawnie grał na nosie jego doradcom w rodzaju Harry Hopkinsa.
Putin niczego podobnego z Obamą nie wyczynia. Po prostu, dwaj chłodni przewidywalni pragmatycy zawsze się dogadają. A swoje petycje to sobie wydrukujcie na papierze i... Nie, nie to, o czym pomyśleliście. Oprawcie je w ramki i powieście sobie na ścianie jako przypomnienie "miodowego miesiąca" między Białym Domem i Kremlem.