wtorek, 7 czerwca 2011

Zaufanie. Leonid Radzichowski, publicysta „Echo Moskwy”, komentuje dzisiaj kwestię europejskiej tarczy antyrakietowej i politykę zewnętrzną i wewnętrzną Rosji w kwestii bezpieczeństwa



Nie jestem specjalistą, więc nie będę oceniał meritum propozycji związanych z europejską tarczą antyrakietową, które Rosja skierowała pod adresem USA i NATO. Specjaliści zapewniają, że są to propozycje nie do przyjęcia. Tak więc jest jasne, że Zachód je odrzuci, rozmowy („po co nieważne, ważne, żeby latać do Brukseli”) będą kontynuowane – w kręgu, w ósemkę i za pomocą innych figur wyższego dyplomatycznego pilotażu. A Leontiew-Szewczenko-Puszkow otrzymają nowy impuls dla swojej twórczości – „insynuologii” o złowieszczej roli Zachodu.
Cele rosyjskiej polityki są przejrzyste, jasne jak Słońce:
a)     orgastyczne stosunki na wysokim szczeblu,
b)     rozpętanie amerykanofobii wewnątrz kraju, szczególnie przed wyborami,
c)     załatwianie kolejnych pieniędzy dla Ministerstwa Obrony w celu „obrony przed zagrożeniami ze strony Zachodu”.

Jakie są cele zachodniej polityki – nie wiem, ale sądzę, że „rusofobia” mało ich obchodzi, podobnie jak i rozkosz obcowania z naszymi politykami i generałami. Natomiast pieniądze dla potężnego kompleksu zbrojeniowego – rzecz święta. Ponadto możliwe, że oni rzeczywiście boją się (przesadnie, jak wszystkiego, czego boją się politycy) pana Achmadineżada – człowieka demonstracyjnie nieadekwatnego.
Jakie by jednakże nie były cele USA-NATO, to nie mają one najmniejszego odniesienia do „bezpieczeństwa” Rosji. I to generalnie rozumieją wszyscy. Nie spotkałem ani jednego człowieka, który na proste pytanie „Czy wierzy Pan/Pani, że USA i NATO przygotowują się do rozpoczęcia wojny termojądrowej przeciwko Federacji Rosyjskiej lub przynajmniej będą Federację Rosyjską szantażować groźbą takiej wojny?” odpowiedziałby po prostu: „Tak. Wierzę. A przynajmniej dopuszczam taką możliwość”. Zazwyczaj na takie pytanie odpowiadają mnóstwem innych pytań: „A po co oni budują tę tarczę?, A dlaczego nie godzą się na nasze propozycje?, A Pan, znaczy się wierzy, że oni są uczciwi i święci?, A po co NATO bombardowało Jugosławię i rozszerzało się na Wschód?, A Iran, a Libia? To przecież wszystko przeciwko nam! Ich głównym celem jesteśmy my i nasze nieograniczone duchowo-naftowe surowce. Pierścień na gardle Rosji zaciska się... No i w ogóle, czy Pan wie, co w 1955 roku powiedział Allen Dulles, a Madeleine Albright w 1999, (wariantowo Margaret Thatcher w 1985) – niech je szlag trafi stare baby? A w ogóle to jakiej Pan jest narodowości? A w zasadzie to po co się Pan głupio pyta?!”.
Gdy tymczasem fantastyczne (informacji źródłowej, jak nie było, tak i nie ma), lecz wyjątkowo podłe wypowiedzi Dullesa, Albright-Thatcher, mają takie samo odniesienie do kwestii bezpieczeństwa, jak wyjaśnianie mojej zupełnie oczywistej narodowości.
Jeśli pod pojęciem „bezpieczeństwa” rozumieć możliwość „patriotycznego ogłupiania” barana – wyborcy przez kierownictwo, to NATO nie da się tutaj niczym zastąpić. „Lepsze są łapówki, niż Amerykanie”, „jak nas nie będzie, to przyjdzie agentura NATO” – to jest główna, w rzeczywistości jedyna odpowiedź kierownictwa. Mimo, że jest oczywiście chytra i kłamliwa, tym niemniej to działa! Gdyby nie było NATO, to NATO trzeba by wymyślić. Hektar durniów nic innego nie robi, tylko wymyśla „plany NATO”, tak samo jak w latach 1920-tych gazety pisały o „planach Ententy”, by znowu w latach 1950-1980 znowu o tychże planach tegoż NATO. No a plany te zakończyły się przecież sukcesem, co prawda „z przeciwnej strony”: to nie NATO, lecz walka z „zagrożeniem ze strony NATO” rozwaliła najpierw gospodarkę ZSRR, a potem cały Związek Radziecki...
Gdyby natomiast mieć na myśli groźbę ataku nuklearnego na FR, to takiej groźby nie ma, ani teraz, ani potencjalnie. Nikt niczym nie groził Federacji Rosyjskiej w latach 1990-tych, kiedy w naszym, bardzo wtedy słabym kraju dokonywała się prywatyzacja naszego przemysłu naftowo-gazowego (główny cel wszystkich imperialistów na świecie), do której żadnych cudzoziemców nie dopuszczono. Nikt niczym nie groził Rosji po tym strasznym „rozszerzeniu na Wschód”. Co więcej, nie tylko Europa nie ma zamiaru popełnić samobójstwa po to tylko, by potwierdzić „złowieszcze zamysły”, o których mówią Leontiew-Szewczenko-Puszkow. Tak samo nie wysuwają żadnych gróźb Chiny, Iran, inne państwa, o których w naszej TV przyjęło się mówić, jak o nieboszczykach – albo dobrze, albo nic. To jest zrozumiałe, bo po pierwsze naród nie jest nakarmiony nienawiścią do Wschodu, po drugie Chiny i Iran nie żądają demokracji w Rosji, po trzecie i najważniejsze, to właśnie ich najbardziej boi się nasze kierownictwo i dlatego przesądnie o nich milczy – „po co budzić licho, kiedy śpi cicho”. Lecz również i oni, choć w odróżnieniu od Europejczyków i Amerykanów daleko mniej mają swoje życie w cenie, nie zastanawiają się nad atakiem na FR.
Nikt nie ma zamiaru atakować Rosji, tak samo, jak i Rosja nie ma zamiaru nikogo atakować. I to nie jest jakaś wyjątkowa sytuacja. W XXI wieku wojna (groźby napaści) przestała być „kontynuacją dyplomacji innymi środkami”, przynajmniej jeśli chodzi o duże państwa, a tym bardziej dysponujące bronią atomową. Od 1945 roku nie było wojen pomiędzy dużymi państwami (za wyjątkiem walk pomiędzy Indiami i Pakistanem, w latach 1960-tych i wojny o Falklandy pomiędzy Anglią i Argentyną, prowadzonej zresztą na pół gwizdka). I takich wojen nie będzie – zmienił się paradygmat świadomości. Nie okupuje się już kolonii, surowce się pokojowo kupuje (walczyć o nie jest dużo drożej), nie buduje się terytorialnych imperiów, nie dzieli się ras na kasty... Co prawda mają z rzadka miejsce militarno-policyjne lokalne operacje dla podtrzymania „porządku światowego”. Tym niemniej nacisk i dominacja urzeczywistnia się zupełnie inaczej: gospodarczo, kulturowo, psychologicznie itd. Na świecie jest już niewiele państw, którym ktoś realnie grozi przy pomocy siły militarnej. To Izrael, Azerbejdżan-Armenia, częściowo Korea Południowa, prawdopodobnie Tadżykistan. To raczej wszystko, co przychodzi do głowy.
Ale opinia społeczna nie może przyznać, że świat jest teraz właśnie taki. Nie da się wymazać z pamięci tysięcy lat, a i propaganda się stara – „zwraca uwagę” na „potencjalne zagrożenia”.
A oto przykład zmiany świadomości: Polska i Czechy dobrowolnie i ze śpiewem na ustach przystępują do sojuszu z Niemcami (w ramach NATO)! Komu jak komu, ale Polakom i Czechom jest co pamiętać... Tym niemniej właśnie w NATO, a tym samym w Niemczech, widzą oni podstawę swojego bezpieczeństwa.
I to jest clou problemu. Zaufanie.
Na całe szczęście rakiety same nie latają. I co do zasady zgódźmy się, że nie ma takich środków, które „zagwarantowałyby pełne bezpieczeństwo”. A także, że nic nie warte są żadne „prawnie zobowiązujące umowy” – 22 czerwca Hitler nawet nie wypowiedział Traktatu o Przyjaźni, po prostu rozjechał go czołgami. „No ale to był Hitler!”. Tak, ale jeśli dopuszcza się możliwość agresji, to co, będziecie wierzyć, że jakaś Umowa powstrzyma start rakiet?
No więc na czym polega ta „gwarancja”? Może i dziwne, ale nie polega ona na żelazie, nie na papierze, a na takiej efemerycznej materii jaką jest Zaufanie. Zaufanie, jakie posiada Polska wobec Niemiec, Niemcy wobec USA – oni nie szukają „technicznych środków obrony przed amerykańskimi rakietami” – itd.
Jedyna – teoretyczna – możliwość wybuchu wojny atomowej jest wszystkim znana. To prewencyjna odpowiedź na agresję. Nasze rakiety polecą na was, jeśli wiemy, jesteśmy przekonani, że za minutę wystartują wasze rakiety. Dokonujemy ataku uprzedzającego. Właśnie groźba „prewencyjnego samobójstwa” wisiała nad Ludzkością przez dziesiątki lat. Widmo takiego strachu stara się rozdmuchiwać nasza psychiczna TV.
No więc tak. Rakiety nie pomogą w ostatecznym pozbyciu się tego strachu. Równowaga strachu rodzi tylko nie kończącą się spiralę strachu w postaci nowych etapów wyścigu zbrojeń. Umowy też nie pomogą. Aby wiedzieć, że atak nie nastąpi, należy po prostu w to wierzyć i rozumieć, że „to się nie może zdarzyć, bo nie może się zdarzyć nigdy”. Nikt w nas nie będzie strzelał rakietami, o ile „w wyniku błędu” sami w siebie nie zaczniemy strzelać. Kiedy takie rozumowanie w końcu dotrze do Rosji, tak jak dotarło w Europie do wielowiekowych śmiertelnych wrogów, wtedy zakończy się „temat rakiet”. A wtedy kierownictwo będzie zmuszone ogłupiać naród czym innym.

1 komentarz:

  1. Rozumiem że w drugą stronę też to powinno działać, czyli Rosja może wysłać na Kubę dowolny sprzęt określany jako defensywny, nawet jeśli umowa zobowiązuje do wzajemnego unikania takich akcji? Wtedy oburzenie Amerykanów też będzie można uznać za nieuzasadnione? No właśnie. Umowa to umowa i gdy się ją złamie to potem idzie już szybko...
    A ja lubię Pokój i uważam że trzeba o niego walczyć uniemożliwiając lobby zbrojeniowemu zbytnią fantazję.

    OdpowiedzUsuń